Życie Feliksa płynęło bez wstrzasów i, co najważniejsze, w otoczeniu przyjaciół. Tych ostatnich miał bowiem bez liku. Zwierzęta szanowały koziołka. Tak dla jego ostrych rogów jak i ogólnie znanej madrości. A skad ta madrość się Feliksowi wzięła? Z ksiażek! Feliks wiele razy słyszał, jak gospodyni pouczała swoje dzieci. Żeby dużo ksiażek czytały,bo w nich się madre słowa znajduja. Feliks bardzo sobie jej rady wział do serca. Jak tylko jakaś ksiażkę znalazł, zaraz ja zjadał! Była to najkrótsza droga, jaka znał, żeby posiaść ich madrość. Każdy zapisany skrawek papieru, każda gazeta, stawały się dla niego wyzwaniem. Cierpliwie przeżuwał zadrukowane strony, aż wreszcie ladowały w jego brzuszku. Raz zjadł nawet podręcznik do matematyki. Do trzeciej klasy! Od tego czasu znał się na ułamkach… A przynajmniej myślał, że się na nich zna.Czy był więc szczęśliwy? Pewnie, że był. Było tylko jedno małe „ale”… A może wcale nie takie małe? Feliks nosił w sobie niezwykłe marzenie… Chciał latać!